piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 11

- Co jest kurwa?! - blondyn podniósł się zaciskając pięści. Jego blizna wykrzywiła się w okropny sposób, a ja poczułam jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. Boże, co ja najlepszego zrobiłam?! On mnie rozszarpie na strzępy!
Nie mogłam oderwać wzroku od wściekłej twarzy mężczyzny, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć to jego pięść uderzająca z całej siły moje ciało, tak jak chwilę temu zielonookiego. Zamarłam, gdy uniósł dłoń do góry z zamiarem wymierzenia mi pierwszego ciosu. Moje serce stanęło, a oddech uwiązł gdzieś w płucach.
- Koniec tej farsy! - po sali rozszedł się głos gospodarza. Mężczyzna pewnym krokiem wszedł na "arenę" stając pomiędzy walczącymi. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam jak ręka blondyna zatrzymuje się w pół drogi między mną, a nim. Kątem oka dostrzegłam, że lokowaty resztkami sił próbuje podnieść się z podłogi. Całą twarz miał pokrytą krwią, a jej stróżki wciąż spływały po umięśnionym torsie. Chłopak z nieprzyjemnym jękiem starał się oprzeć na rękach i dźwignąć zmasakrowane ciało, jednak zawisł w połowie ruchu, nie mogąc zmusić mięśni do współpracy.
- Wynieście go! Walka skończona. - gospodarz dał znak gapiom, że widowisko skończone. Przy brunecie zaraz pojawiło się dwóch mięśniaków. Bez cienia delikatności złapali go za ramiona i wynieśli z pomieszczenia nie zważając na jego ból. Stałam jak wryta, czując na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi. Wariatka! Kto to jest?! Jak śmiała?! Ich szepty echem odbijały się w mojej głowie.
- Zapraszam na taras, na dalszą część wieczoru. - łysy właściciel nakazał służbie otworzyć wielkie szklane drzwi, a tłum powoli zaczął się rozchodzić. - Jack, ubierz się. Jesteś dzisiaj gwiazdą. - usłyszałam jak mówi do blondyna, a ten uśmiecha się tryumfująco.
- Co z nią? - wskazał na mnie, a ja zatrzęsłam się pod wpływem jego nienawistnego spojrzenia.
- Malik się nią zajmie. Już ja tego dopilnuję. No, pospiesz się. Trzeba to jakoś ogarnąć. - złapał go za ramię i pociągnął w stronę hallu.

Poczułam, że muszę się stąd wydostać. Jak najszybciej zanim Zayn wróci i o wszystkim się dowie. Zaczęłam przedzierać się w stronę wyjścia. Ludzie wciąż gapili się na mnie jak na przybysza z kosmosu. Ktoś nawet popchnął mnie, przez co ledwo utrzymałam się na nogach. Zadziwiało mnie, jak tak eleganccy ludzie mogą okazać się zwykłymi potworami.
Nerwowo rozglądałam się wokół, szukając czarnej czupryny. Nigdzie jednak go nie dostrzegłam. Dotarłam do drzwi i ignorując ciekawskie spojrzenie ochroniarzy puściłam się biegiem w dół podjazdu. Przez obcasy wyglądało to bardziej jak walka z grawitacją, ale w tamtej chwili nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed ucieczką. Zdyszana przebiegłam przez bramę i skręciłam w pierwszą lepszą ulicę. Co chwila desperacko oglądałam się za siebie sprawdzając, czy ktoś mnie nie śledzi. Przebiegłam jeszcze parę metrów i wyczerpana przystanęłam próbując złapać oddech. Rana na klatce piersiowej bolała mnie niemiłosiernie z każdym wdechem. Opatrunek nieprzyjemnie ciągnął za skórę, a ja walczyłam z pragnieniem natychmiastowego zerwania go.

Wiedziałam, że moje dni są policzone. Zayn znajdzie mnie lada chwila i rozprawi się ze mną raz na zawsze. Moja ucieczka na nic się zda. Może zdążę pożegnać się z Liamem i Hannah.  Jednak nie żałowałam swojej decyzji. Nie mogłam patrzeć na to jak katują tego biednego chłopaka. Sama zbyt wiele razy potrzebowałam pomocy, która nigdy znikąd nie nadeszła. Nie raz to ja cała we krwi nie potrafiłam się podnieść, a nieme wołanie o ratunek zdawało się na nic. Choć raz kogoś uratowałam. Nie obchodziło mnie to, czy on wiedział w co się pakuje. Potrzebował kogoś, kto podałby mu rękę, a ja to zrobiłam. Gdyby trzeba było, przerwałabym to jeszcze raz, nawet jeśli miałabym za to srogo zapłacić.

Z zamyślenia wyrwał mnie przeciągły jęk. Rozejrzałam się dookoła, jednak na ciemnej ulicy nic nie dostrzegłam.
- Halo? - krzyknęłam. Cisza. Cholera, już do reszty oszalałam. Niepewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Stukot moich obcasów rozchodził się po pustej ulicy. Nie wiedziałam, gdzie idę, ale za wszelką cenę chciałam oddalić się od urządzonej z przepychem willi. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, a panika z każdą minutą przejmowała nade mną kontrolę.
Pisnęłam, gdy na chodniku zobaczyłam krople krwi. Przez kilka sekund zastanawiałam się, czy nie zawrócić, ale gdy ponownie moich uszu dobiegł zbolały jęk, postanowiłam podążyć za czerwoną cieczą.
- Kto tu jest? - mój głos załamał się w połowie zdania, gdy zobaczyłam zielonookiego siedzącego na chodniku i trzymającego się za lewy bok. Podbiegłam do niego nie mając pojęcia co robić. Zdałam sobie sprawę z tego, że oni go tutaj po prostu zostawili pozbywając się kłopotu. Było to równoznaczne z tym, że w każdej chwili, któryś z nich może wrócić by dokończyć dzieła. Padłam na kolana i delikatnie odgarnęłam loki z jego twarzy. Moim oczom ukazały się liczne rozcięcia, spuchnięta warga i stróżki zaschniętej krwi. Najgorzej wyglądał wielki siniak pod okiem.
- Jezu Chryste! - krzyknęłam, gdy z jego nosa ponownie popłynęła lepka, czerwona maź. - Dzwonię na pogotowie - przerażona wyrzuciłam zawartość torebki na beton, by jak najszybciej znaleźć telefon.
- Nie-ee.. Bywało gorzej...Spokojnie.. - brunet uniósł rękę i resztkami sił próbował mnie powstrzymać. Popatrzyłam na niego groźnie nie przerywając poszukiwań. - Proszę. - wyszeptał. Coś w jego głosie nakazało mi odpuścić. - Jeśli chcesz mi pomóc, możesz zawieść mnie do domu. W kieszeni na lewym udzie mam kluczyki od samochodu. - jego głos był coraz słabszy, ale oczy wciąż błyszczały patrząc na mnie bystro. - Granatowy jeep. Zaparkowałem pod bilbordem z reklamą majtek. Proszę. - wyszeptał, a jego warga zadrżała.
- Zaraz będę, wytrzymaj. - nie mogłam go zawieść. Starając się nie sprawić mu bólu wyciągnęłam kluczyki. Wykrzesałam z siebie resztki sił i pobiegłam we wskazanym kierunku. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ale uparcie rozglądałam się za jego autem. Desperacko szurałam stopami, wciskając przycisk otwierający auto i modląc się, by któreś w końcu zamigotało światłami.
- Jest! - wrzasnęłam tryumfalnie, gdy ciemny jeep odpowiedział na moje wściekłe klikanie. Jak szalona rzuciłam się do środka i ruszyłam z piskiem opon. Zaparkowałam na środku pustej ulicy chcąc, jak najszybciej znaleźć się daleko stąd.
- Dasz radę wstać? - podeszłam do chłopaka, nie wiedząc do końca co robić.
- Tak - objął mnie w pasie,a ja pomogłam mu się dźwignąć. Syknął, gdy stanął na równe nogi. Powoli krok za krokiem, pokonaliśmy te pięć metrów dzielące nas od jego auta. Miałam wrażenie, że trwało to wieczność, a chłopak dłużej już nie zniesie przeszywającego bólu. W końcu udało nam się wsiąść do środka. Położył się na tylnych siedzeniach, a ja odjechałam wciskając gaz do dechy.
- Nie zabij nas, prowadzisz gorzej niż ja - miałam ochotę powiedzieć mu, żeby się zamknął, ale ze względu na zaistniałe okoliczności darowałam sobie złośliwości. - Jedź na Taff Embankment 15 -
- Dob...Szlag ! - przeklęłam, przejeżdżając obok kilku mężczyzn w towarzystwie Nialla. Dobrze wiedziałam, kogo szukają.
Jestem martwa.

~~~~

- Potrzebujesz lekarza, nie dożyjesz rana - powiedziałam błagalnym tonem pomagając mu wejść po schodach do niewielkiego mieszkania na poddaszu domu jednorodzinnego. 
- Nie - nagle jego głos stał się mocny, jakby wcale nie odczuwał bólu. 
Weszliśmy do środka, a raczej ja go praktycznie przeciągnęłam przez próg.
Żył w jednopokojowym, skromnie urządzonym mieszkaniu. Wąski korytarz prowadził do niewielkiego salonu połączonego z kuchnią. Dookoła panował lekki nieład, ale mimo to wnętrze wydawało się przytulne.
Pomogłam położyć mu się na jasnej kanapie. Chłopak westchnął przeciągle, moszcząc się delikatnie. Rzuciłam torebkę i kurtkę na stół stojący pod oknem, po czym skierowałam się w stronę łazienki. Wchodząc do niej musiałam zwalczyć uczucie klaustrofobii. Z pod małej umywalki wyciągnęłam miskę i nalałam do niej ciepłej wody, mocząc nią kilka ręczników.

- Kim jesteś? - zapytałam kucając przy nim. Delikatnie ściągnęłam z niego kurtkę, starając się sprawić mu jak najmniej bólu. Z podłogi podniosłam nożyczki i nie pytając o pozwolenie rozcięłam jego koszulkę.
- Cholera, to była moja ulubiona! - próbował się wściekać, ale był zbyt słaby by chociaż udać złość. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy zobaczyłam na jego klatce piersiowej wielkie fioletowe siniaki. Wilgotnym ręcznikiem leciutko zmywałam ślady krwi z jego brzucha, rąk i twarzy.
- Odpowiesz? Skąd znasz moje prawdziwe imię? - ponowiłam próbę dowiedzenia się czegokolwiek.  Myłam mu policzki wpatrując się w jego intensywnie zielone oczy. Były takie piękne, a ciemne refleksy dodawały im tylko uroku.
- Masz coś pod tą spódniczką? - na ile pozwalało mu na to ciało, uśmiechnął się przebiegle, a ja zatrzymałam się w połowie ruchu. 
- Co?! - wytrzeszczyłam na niego oczy. Odsunęłam się, nie wiedząc co powiedzieć. 
- Pytam, czy masz majtki. - powiedział to, jakby pytał się właśnie o godzinę. W pierwszej chwili chciałam odwrócić się na pięcie i wyjść zostawiając go samego. Ale gdy przebiegłam wzrokiem po jego posiniaczonym ciele, postanowiłam puścić tę uwagę mimo uszu. 
- Masz jakieś plastry? Maści na stłuczenia? Cokolwiek? - przybrałam obojętny ton.
- Tak w komodzie. - podeszłam do mebla stojącego na korytarzu i wyciągnęłam wielkie pudełko z lekami. Po chwili z powrotem  kucałam przy chłopaku opatrując jego rany.
- Możesz mi chociaż powiedzieć, jak masz na imię? Nie wiem nawet jak mam się do ciebie zwracać. - powiedziałam, przejeżdżając palcem po jego wardze by zetrzeć resztkę zaschniętej krwi. Poczułam, jak on przestaje oddychać, a moje palce zatrzymały się w kąciku jego ust. Chwilę później zamknął w delikatnym uścisku moją dłoń, kciukiem kreśląc na niej niewielkie kółka. Zrobiło mi się gorąco, a bicie serca przyspieszyło. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego poobijanej, ale wciąż przystojnej twarzy. Trwaliśmy chwilę w ciszy zakłócanej jedynie naszymi urywanymi oddechami, gdy w końcu postanowiłam to przerwać. Szarpnęłam ręką, uwalniając ją od jego dotyku. Czułam, jak na mojej twarzy wykwitają wielkie, czerwone rumieńce zakłopotania. To nie on je wywołał, lecz moje myśli. Wstydziłam się tego, że cała sytuacja podobała mi się. Chciałam czuć jego skórę pod moimi palcami, chciałam, by dotykał mnie w taki sposób. Boże, jestem kompletną wariatką.

- Hazza. - wyszeptał, gdy kończyłam opatrywać ostatnią ranę. Na szczęście żadna z nich nie była głęboka, a krwawienie powoli ustępowało. Uniosłam pytająco brwi. - Mów mi Hazza.-
-To nie jest imię? - czule przejechałam opuszkami palców po jego nagim torsie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. Szybko jednak zdałam sobie sprawę z tego, że muszę to natychmiast przerwać, inaczej zajdę zbyt daleko. Odsunęłam się od niego i podeszłam do fotela na wprost kanapy.
- Nie. Mogłabyś wyjąć z mojej kurtki telefon i wybrać numer do Louisa? - zmienił temat. Chciałam zapytać, dlaczego nie chce podać mi swojego prawdziwego imienia, ale z jego miny wywnioskowałam, że nie warto nawet próbować. Posłusznie wykonałam jego prośbę podając mu komórkę i wychodząc do łazienki, by mógł spokojnie wykonać połączenie. Zmyłam z siebie resztki jego krwi i wzięłam kilka głębokich oddechów. Starałam się wyrzucić z mojej głowy wszystkie wyprowadzające mnie z równowagi myśli. Półnagiego Hazzy leżącego na kanapie, w dodatku poniekąd zdanego na moją łaskę i Zayna polującego na mnie niczym wygłodniały lew na bezbronne jagnię.

- Hazel? - z pokoju doszedł mnie jego zmęczony głos. Z obawą wybiegłam z łazienki, ale gdy zobaczyłam, że wszystko jest w porządku odetchnęłam z ulgą. Odgarnęłam mu loki z twarzy i przykryłam go kocem. - Zostaniesz do rana? - popatrzył na mnie błagalnie.
- Jaa..Powinieneś jechać do szpitala. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie przyjazd karetki. Haz, proszę. - w moich oczach pojawiły się łzy. Wydawało mi się, że odkąd zabrałam go z ulicy jest z nim nieco lepiej, a jego skóra z powrotem przybiera normalny kolor. Jednak mimo to wciąż obawiałam się, że pobicie mogło spowodować dużo gorsze urazy, a on sam lada chwila umrze na moich oczach.
- Nie. Nawet nie próbuj. Rozmawiałem już z...lekarzem. Przyjedzie tutaj najszybciej jak tylko będzie mógł. Wszystko będzie w porządku. Naprawdę, byłem w gorszym stanie.- zrobił się jakby trochę żywszy. Nie wiedziałam, co robić. Bałam się, że nie dożyje rana. Z drugiej strony nie chciałam robić nic wbrew jego woli. Z jakiś powodów za wszelką cenę pragnął uniknąć szpitala. Spojrzałam mu w oczy i zdecydowałam, że dam mu czas. Lecz jeśli zobaczę, że dzieje się coś złego prawdopodobnie nie daruję sobie tego do końca życia. 

- Dobrze. Ale w zamian powiesz mi, skąd znasz moje imię - rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Chciałam znać prawdę. Wydawało mi się,  że już dawno zamknęłam za sobą przeszłość grubymi, pancernymi drzwiami. Jednak fakt, że on posiada wiedzę na temat jakiegoś jej kawałka nie dawał mi spokoju. Co więcej mógł wiedzieć? Co jeśli...? Nie, to niemożliwe.
Już otwierał usta, gdy mój telefon zaczął wibrować. Wyrzucając zawartość torebki na stół szybko go znalazłam. Odblokowałam ekran i zachłysnęłam się powietrzem, gdy zobaczyłam ilość nieodebranych połączeń od Zayna. Kilkanaście wiadomości. Oddech uwiązł mi w gardle. Miałam wrażenie, że nie panuję nad własnym ciałem, gdy drżącymi palcami kliknęłam w dymek smsa.

result-thumb


Przełknęłam głośno ślinę wyciszając telefon. Serce waliło mi jak oszalałe, a ja nie byłam w stanie myśleć jasno. Wyobraźnia usilnie podsuwała mi obraz Zayna zaciskającego swoje wytatuowane dłonie na mojej szyi. Z wrażenia zaczęłam się krztusić próbując złapać jak najwięcej powietrza.
Popatrzyłam nieprzytomnie na Hazzę. Miał zamknięte oczy i cicho oddychał. Spał. Przyjrzałam się wszystkim opatrunkom. Przypomniało mi się, jak jeszcze kilka lat temu to ja leżałam sponiewierana i bezsilna. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy znowu wspomnieniami cofnęłam się do czasów dzieciństwa.

- Nigdy więcej nie waż się szlajać po szkole! Masz wracać prosto do domu! Puszczać ci się zachciało! Może jeszcze z brzuchem do mnie przyjdziesz?! - przestałam już liczyć, który raz moja matka zamachnęła się, by z całej siły uderzyć w przypadkowe miejsce na moim ciele. Skóra paliła mnie niemiłosiernie, a ja nie miałam już siły, by krzyczeć. Po twarzy z różnych miejsc płynęła mi krew. Dawniej na jej widok dostałabym jeszcze większego ataku paniki, ale przez te wszystkie lata zdążyłam się przyzwyczaić. 
Wszystko przez to, że wpadłam na nią pijaną wracającą z kolejnej libacji. Bałam się powrotu do domu, dlatego przedłużałam go najdłużej jak tylko mogłam. Przez kilka godzin chodziłam w kółko po osiedlu, aż w końcu dostrzegła mnie matka. Gdy złapała mnie za za ciasną kurtkę i zaczęła ciągnąć w kierunku naszego bloku, wiedziałam, że nie zaznam litości.  
Leżałam bezwładnie na podłodze nie mogąc już nawet podnieść ręki. Matka jak w amoku wymierzała kolejne ciosy. Czasami zastanawiałam się, czy inne dzieci też tak mają. Ale kiedy przychodziłam do szkoły i patrzyłam na ich ładne ubrania i rodziców przychodzących po nich po lekcjach, czule przytulających na powitanie, dochodziłam do wniosku, że tylko ja przeżywam takie piekło. Nie wiedziałam, za co mnie tak nienawidzi. Przez nią bałam się kolegów z klasy. Raz zapytana, co się stało, gdyż na twarzy mam wielkiego purpurowego siniaka odpowiedziałam, że mama mnie uderzyła. Koleżanka uciekła ode mnie z krzykiem, a inne dzieci od tej pory stale unikały ze mną kontaktu. 
Powoli przestawałam już czuć. Łzy mieszały się z krwią spływając po moich policzkach, brudząc ubrania i kapiąc na podłogę Nie byłam w stanie ruszyć lewą nogą. Matka złapała mnie za włosy i ostatni raz uderzyła moją twarzą o podłogę. Zawyłam z bólu. Popatrzyła na mnie pogardliwie i zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe pozostawiając mnie samą. Leżałam w kałuży krwi i łez błagając Boga o litość. Chciałam uwolnić się z tego koszmaru, ale znikąd nie nadchodziła pomoc, a ja z każdym dniem byłam coraz słabsza i coraz bardziej zmasakrowana. Zaczynałam się modlić, by w końcu raz na zawsze skończyła moją udrękę. W życiu nie spotka mnie już nic oprócz blizn i siniaków pokrywających każdy fragment mojego ciała. To chore, ale w wieku 12 lat pragnę śmierci z całego serca. 
_____________________________________________________________________

Skarby, jesteście niesamowite! <3
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem, naprawdę tylko dzięki nim jedenastka jest już gotowa :)
Mam nadzieję, że się Wam spodobała. 
Jutro wyjeżdżam na tydzień, więc prawdopodobnie następna część pojawi się nie wcześniej niż po następnej sobocie. Niestety nie będę miała jak tam pisać :(

Liczę, że pod tym rozdziałem znajdzie się równie wysoka liczba waszych komentarzy, naprawdę kocham je czytać !

Dziękuję Wam bardzo i do napisania! :*


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

ps. ten usunięty komentarz dodałam przypadkiem ja xD